Przepiekne Bali

Ponizej fotograficzna opowiesc z Bali. Prosze najechac myszka na zdjecie, kliknac na napis, i otworza sie duze zdjecia, z podpisami.

xxx

Ziemia Bogow

Ok, wlasnie jade na kolejna wycieczke, na wyspe zwana Ziemia Bogow. Albo cos w tym stylu – the Land of Gods. Niebieskie wody, cudowne piaskowe plaze, i nurkowanie – robie kurs nurkowania PADI. Caly pomysl wzial sie stad, ze jakis czas temu pomyslalam sobie: co jest na moim tzw. bucket list – czyli liscie rzeczy, ktore chcialabym zrobic, zanim umre.

I z przerazeniem zdalam sobie sprawe z tego, ze nie mam takiej listy. Mialam na tyle szczescia, ze duzo rzeczy w zyciu widzialam, duzo doswiadczylam. I w zwiazku z tym nie mam listy marzen. Smutne.

Ale myslac sobie dalej, doszlam do wniosku, ze na przyklad zawsze lubilam nurkowanie, ale nigdy nie zrobilam kursu. Nurkowalam kilka razy, zawsze przypadkowo, pierwszy raz w Malezji, z Matthew. Potem na Kajmanach. A zawsze chcialam nurkowac. I co mnie powstrzymywalo? Brak planow! Wiec zrobilam plany, zrobilam ‘badanie rynku’, i kupilam bilety, i kurs nurkowania, i wszystko! I lece na Bali! Na cudowna malenka wyspeke tuz obok.

Ale wiecie, z czego najbardziej sie ciesze? Ze wracajac do Londynu bede miala jedno popoludnie i jedna noc w Doha!!! Jestem tym najbardziej podekscytowana z calych wakacji, bo spotkam sie z moja przyjaciolka, ktora kocham, i zobacze miasto, w ktorym spedzilam wiele pieknych lat (ok, wiele przykrego mnie tez tam spotkalo, kto mnie czyta, to wie, ale nie mysle o Katarze w takich kategoriach), a nie bylam w Katarze odkad wyjechalam, 9 lat?

Odezwe sie po powrocie. Hello Bali, Do widzenia deszczowa Anglio, codzienne problemy, i generalnie gowno codziennego zycia. Cala naprzod, ku nowej przygodzie. Taka gratka nie zdarza sie co dzien.

Kyoto


12 kwiecien 2009, niedziela

Jestesmy w Kyoto. I tutaj chcialabym zauwazyc, ze dzieci jednak moga byc przydatne. W pokoju mozna sie zameldowac o 15. My bylismy tuz po 13. W recepcji powiedziano nam, ze pokoj przygotuja za pol godziny. W tym momencie Oli sie cos nie spodobalo, wiec zaczela wyc. A Ola jak wyje, to wyje, i nic jej nie powstrzyma. A slychac ja na trzy kilometry dookola.

Wiec Ola sobie wyje, przerazona recepcjonistka uwija sie jak pszczolka aby tylko przyspieszyc pokoj. I wiecie co? Pokoj byl gotowy w piec minut 🙂

Ponizej: Stacja Kyoto. Olbrzymia, i piekna

Po poludniu wybralismy sie do ogrodu botanicznego, gdzie jest mnostwo pieknych roslin, drzew wisniowych, i moje ulubione bonsai.

A pozniej poszukiwalismy bankomatu, bo tutaj tylko niektore bankomaty akceptuja zagraniczne karty. A my w kieszeni mielismy tylko 6 dolarow 😮

 

Nastepnych kilka dni, czyli ostatnie dni wakacji opisze w telegraficznym skrocie, poniewaz nie robilam notatek i juz zaczynam zapominac.

Zatem poszlismy do pewnej swiatyni, gdzie widzielismy mnichow, ktorzy chodzili od swiatyni do swiatyni i sie modlili. Wygladali dziwnie, ale mieli karteczke z napisem “No photos”, wiec zdjecia niestety nie zrobilam 😦

 

W tejze swiatyni jest fontanna z uzdrawiajaca woda, wiec czekalismy oczywiscie w kolejce, aby Ola sie tej wody napila. Na pewno nie zaszkodzi 🙂

 

Niesamowity byl spacer w brzuchu Buddy – wchodzi sie do pomieszczenia, gdzie jest totalnie ciemo, ale tak ciemno, ze nie widac nawet swojej wlasnej reki przystawionej tuz do oczu. Idzie sie dotykajac liny przyczepionej gdzies tam z boku. Taka ciemnosc robi cos dziwnego z glowa, naprawde mozna zwariowac, nie wyobrazam sobie co przezywaja ludzie, ktorzy sa trzymani miesiacami w calkowitych ciemnosciach!!

Idziemy tak, idziemy, w pewnym momencie widac swiatelko, kreci sie ono, i robi coraz wieksze… wygladalo jak nerealna projekcja, naprawde. Nalezalo toto pokrecic, myslac przy tym marzenie. Podobno ma sie spelnic. Zobaczymy.

 

Pozniej lazilismy malutkimi uliczkami, pelnymi niskich domkow, kawiarenek, sklepow z pamiatkami. Doszlismy do parku, gdzie jest najslynniejsza japonska wisnia – tzw. placzaca wisnia.

 

Odwiedzilismy rynek Nishiki, gdzie sprzedaja wszelakie rodzaje najrozniejszej zywnosci japonskiej – nie wiem nawet jak sie je wiekszosc tych rzeczy!

 

Przeszlismy sie uliczka, gdzie gejsze (takie prawdziwe, nie przebierane) znikaja za malutkimi drzwiami malutkich domkow – maja tam spotkanie z klientami.

 

Zaszlismy w uliczke, gdzie dom publiczny stoi obok domu publicznego, ceny sa wypisane duzymi cyframi, a przed drzwiami stoi “naganiacz”, ktory zacheca panow do skorzystania z uslug. Oczywiscie Matta nie prosil, ha haha, bo Matt z dwojka dzieci i baba szedl 🙂

 

 

Widzielismy las bambusowy, w ktorym krecono film “Przyczajony tygrys, ukryty smok”.W tym samym miejscu jest dom slynnego aktora japonskiego (niestety, nie pamietam nazwiska), ktory za 10 dolarow mozna sobie obejrzec

 

 

Bylismy na przedstawieniu Miyako Odori, nieco podobne do teatru Kabuki-za z Tokyo, ale jednak ciekawsze. W jednym akcie pokazuja cztery pory roku. Jest to przedstawienie bardzo popularne, bilety rezerwuje sie z kilkumiesiecznym wyprzedzeniem. Jest wystawiane wiosna.

W zwiazku z tym przedstawieniem poplenilam dwa przestepstwa. Najpierw zrobilam zdjecie (ponizej). Zdjecia sa absolutnie zakazane pod grozba konfiskacji sprzetu. Ja jednak podjelam ryzyko i zdjecie zrobilam. Dostalam za to opieprz w wydaniu japonskim.

Pozniej z jednego budynku ukradlam plakat z tego przedstawienia, teraz wisi mi na scianie. Tuz obok yukata, czyli tradycyjnej sukni domowej, cos w rodzaju podomki, zakupionej na ryneczku.

 

Kyoto generalnie jest bardzo piekne, pelne cudownych ogordow, uroczych swiatyn, mozna tutaj spotkac gejsze, kobiety ubrane w kimona, oraz zapedzone businesswomen.

Jeden dzien poswiecilismy na Nare, ktora byla pierwsza stolica Japonii. Nie zwiedzilismy zbyt wiele, bo padalo, i juz nie chcialam, aby dziewczyny sie przeziebily, ale bylismy w swiatyni, gdzie jest slup z dziura, dziura podobno jest wielkosci dziurki w nosie Buddy, i kazdemu, kto sie przez nia przecisnie, bedzie sie powodzilo. Niejeden juz utknal w tej dziurze, jest naprawde niewielka. Mi sie udalo (Zuzi i Oli oczywiscie tez 🙂 ).

 

Hiroshima

10 kwiecien, piatek

 

 

 Pociag do Hiroshima. W Hiroshima widzielismy Peace memorial museum – muzeum, gdzie pokazuja i wyjasniaja, jak doszo do tragedii 6 sierpnia 1945 (spuszczono pierwsza na swiecie bombe atomowa). Dlaczego Hiroshima, dlaczego bomba atomowa, jak miasto wygladalo przed, jak tuz po, jak ludzie probowali pozniej wrocic do normalnego zycia.. Wszystko bardzo wstrzasajace.
Zwiedzilismy rowniez peace memorial park – park obok muzeum z pomnikami i z budynkiem (a raczej jego szczatkami), nad ktorym wybuchla bomba.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pozniej spacer po centrum miasta z wieloma malutkimi sklepikami. Kupilam skarpetki, a jakze. Japonki maja fiola na punkcie rajstop, getrow, skarpetek, podkolanowek i zakolanowek – nosza je zawsze i do wszystiego. Najrozniejsze wzory, kolory, i fasony (z piecioma palcami, z jednym palcem, bez palcow, cieknie i grube). Bardzo popularne sa rowniez stopki, ale nie takie, jakie u nas, tylko ozdobne, z koronkami, i rowniez maja rozne fasony – bez palcow, na pasek z tylu (jak buty), niektore to tylko cienki paseczek przez srodek stopy. Szalenstwo.

Po zakupach byl czas na obiad, znalezlismy lokalna restauracje, gdzie je sie siedzac na podlodze, i gdzie jedzenie bylo bardzo smaczne. Pamietajac wino morelowe, ktore tak bardzo mi smakowalo, zamowilam wino sliwkowe. Alez to byla pomylka! Smakowalo jak zlej jakosci bimberek. Fuj. Smak ten zabila przepyszna „zupa z piekla rodem” (taka nazwa w menu) – zupa z rybami i innymi owocami morza.

 

 

W sobote pojechalismy na pobliska wyspe Miyamija. Znajduje sie na niej plywajaca torii (czyli brama do swiatyni, pomalowana na jaskrawo pomaranczowy kolor, broniaca wszelkiemu zlu wstepu do swiatyni ) – jeden z najbardziej fotografowanych widokow w Japonii. Mielismy szczescie, bo byl przyplyw (gdy jest odplyw, torii nie jest plywajaca, tylko w blocie tonaca).

 

 

Tutaj znajduje sie rowniez przepiekna pieciopietrowa pagoda.

 

 

Miyamija jest uwazana za Japonczykow za swieta wyspe. Jest tam cudowna roslinnosc i wiele unikalnych zwierzat.
Na wyspie laza sobie rowniez daniele, niezwykle oswojone i lagodne. Wzdluz uliczki prowadzacej do swiatyni znajduja sie sklepy z pamiatkami, jedeniem, i z ciastkami robionymi bezposrednio za lada (za szyba stoi cala maszyneria i mozna ogladac proces robienia ciastek).

 

 

Po powrocie do Hiroshimy zjedlismy sobie w miejscu niezwyklym – przy wejsciu stoi maszyna z guzikami, przy kazdym guziku zdjecie z potrawa. Wrzuca sie pieniadze do maszyny, wybiera sie guzik z potraw, na ktora mamy ochote, i juz. Nie, jedzenie nie wyskakuje na dole (tak jak to sie odbywa z kawa), przynosi je kelner (ktory ma dania przygotowane, tylko je odgrzewa i na talerze naklada). Nie byly to jakies super kulinarne specjaly, ale jedzenie, ktore tanio wypelnia brzuchy.

W pociag do Osaki, i to tutaj wlasnie pomylily mi sie hotele. Chcialam hotel kolo stacji, bo rano jechalismy do Kyoto. Wiec zarezerwowalam Hotel Shin-Osaka. Okazalo sie, ze znajduje sie on o jeden przystanek od stacji, a ten na stacji nazywa sie uwaga! Uwaga! Shin-Osaka Hotel. Jakze subtelna roznica, prawda?

Doswiadczenia Takayama

 

 

09 kwiecien, czwartek

W czwartek wybralismy sie na rynek poranny, czyli miejsce, gdzie sprzedawane sa pamiatki i jedzenie. Po rynkach tajskich czy chociazby polskich, rynek japonski jakos bardzo mnie nie zaskoczyl (maly byl), ale podobalo mi sie bardzo probowanie roznych japonskich dan. To znaczy sprzedawano roznorakie ciasteczka, wafle, pikle, dodatki, ktore Japonczycy jedza z ryzem, imbir we wszelakich postaciach, pedy bambusow, „sezamki” (podobno lokalny specjal; nic sie nie odezwalam, ze w Polsce tez mamy sezamki, ha ha ha). I wszystkie te cudenka mozna bylo probowac ☺ byly tez do sprzedazy liscie magnolii z pasta miso (te, na ktorych piecze sie mieso, jedlismy to wczoraj).

 

 

Pozniej wynajelismy rowery, i wybralismy sie na wycieczke po okolicach Takayama. Jest to teren gorzysty, wiec latwo nie bylo. Zuzia wkurzona i zmeczona do granic mozliwosci; Ola przysypiajaca na swoim siodelku. I tylko rodzice w miare entuzjastyczni 😉 ale bylo swietnie. Widzielismy stare miasto, ze starymi domami; sklepy z pamiatkami; przedmiescia, gdzie traktorami sie orze….
Wieczorem poszlismy do restauracji poleconej przez nasz ryokan. Chcielismy miejsce, gdzie jest niedrogo (rujnuje nas ta Japonia) ale smacznie. Gdzies, gdzie ona sama by poszla, ta recepcjonistka.

 

 

Restauracja byla niesamowita. Tanio, a jakie doswiadczenie! Na stole wglebienie, we wglebieniu popiol i wegle rozzarzone. Zamowilam wieprzowine z warzywami, ktora sama sobie moglam przyprawic i upiec na palenisku w stole. Zuzia zamowila wegorza – podobno wegorz jest ekskluzywnym daniem w Japonii, ale przyrzadzanym niesamowicie smacznie. I przyznaje, byl BAAAARDZO dobry. Posypuje sie go specjalna przyprawa – nie wiem, co to bylo, ale pachnialo troche cytrynowo, zupelnie tak samo jak srodek na komary, ktorego uzywalam w Malezji. I znieczulalo jezyk – dziwne uczucie.

 

 

Zamowilam rowiez lokalne wino z moreli. Pychota! Byla dokladka. ☺

 

 

A na zakonczenie mila niespodzianka – obsluga restauracji pyta mnie, skad jestem. Z Polski. A oni na to (po polsku): „do widzenia! Dziekuje!”

 

 

Takayama

8 kwiecien, sroda

Rano pociag do Takayama (przez Nagoya). Takayama to takie stare misateczko, albo przynajmniej wygladajace na stare, tradycyjne. Mnostwo japonskich domkow, swiatyn, kapliczek.

I jest to pierwsze miejsce, gdzie tak naprawde widac turystow. Pierwsze miejsce, gdzie biale twarze przewazaja. Srednio mi sie to podoba, no ale przeciez w koncu sama jestem taka biala twarza, wiec nie narzekam. Takayama jest bardzo turystyczna – wszedzie placi sie za wejscie, nawet za wejscie do lasu placi sie 10 dolarow!

Nasz hotel to tradycyjny ryokan, czyli japonski dom goscinny. Nas pokoj to polaczenie stylu zachodniego i wschodniego – kanapy i stol z jednej strony, z drugiej strony spanie na matach na podlodze.

Wchodzac do ryokanu zdejmuje sie buty. Przy wejsciu sa kapcie, ktore nalezy przywdziac. Sa osobne kapcie do korytarza, osobne do pokoju, ba, osobne do toalety! Mam wrazenie, ze nic innego nie robie, tylko kapcie zmieniam ☺

Jest bardzo zimno w pokoju, na szczescie jest piecyk. Jest tez pralka na monety, wiec od razu wrzucilam pranie, bo juz koncza mi sie ubrania dla dziewczyn.

Wieczorem poszlismy na kolacje do japonskiej restauracji, i probowalismy roznych tradycyjnych dan. Oczywiscie wszystko jest podawane w malutkich porcjach, na malutkich miseczkach. I kosztuje krocie.

Najbardziej w pamiec zapadly mi male osmiorniczki marynowane w jakims sosie, gdy sie je rozgryzlo wszystko ze srodka wylewalo sie po jezyku. Rowniez niezbyt smaczne byly krewetki, jakies takie surowe, ale niezupelnie, o bardzo dziwnej konsystencji.

Dania popisowe byly dwa: mieso (dwa cieniutkie plasterki – to cala porcja!), kapusta, makaron, i pasta miso, wszystko ulozone na lisciu jakiejs rosliny i gotowane na stole.

Drugie danie bardzo podobne – mieso z warzywami, zapiekane nad specjalnym palnikiem na stole. Nalezy odczekac 3 minuty, wymieszac, brac kawalki potrawy i maczac w surowym, roztrzepanym jajku (co mialo zapewnic potrawie delikatny smak). I wiecie co? Bylo to bardzo smaczne!

p.s. jutro napisze wiecej o potrawach, dzisiaj juz mi sie nie chce. tzn. jesli jutro bede miala internet, bo nie wiem. Jutro jedziemy do Hiroshimy.

Zakupy w Tokyo

07.04.2009, wtorek.

Dzisiaj byly zakupy! W najwiekszym na swiecie centrum handlowym, Tobu. Centrum ma 15 pieter, ale jest beznadziejne! Nie ma ladnych ciuchow i wybor jest kiepski. Japonki lubia stonowane kolory, koronki i falbanki. Ich figury sa chlopiece, wiec ciuchy maja za zadanie powiekszanie tylka (falbanki od pasa w dol, kieszenie na tylku itd). Moja kobieca figura wyglada w tym beznadziejnie. Tutaj nawet manekiny sa „drobniutkie” i maja male biodra i plaskie piersi. Poza tym ciuchy sa generalnie w jednym rozmiarze – Japonki nie lubia dopasowanych ubran. Wiec nie kupilam nic.

Pozniej kabukicho – rejon „czerwonych swiatel”. Niestety, bylismy w ciagu dnia, wiec nie widzielismy zadnych prostytutek ani nic w tym stylu. Ale widzielismy dziwne miejsce, gdzie dziesiatki ludzi – w kazdym wieku, od nastolatkow po wiekowych staruszkow – siedzi w zadymionym, halasliwym pomieszczeniu, kazdy przy swoim automacie, i gra w gre, ktora polega na zbieraniu kulek do podstawionej tacki. Bardzo dziwaczne.

Wstapilismy tez do sklepu gdzie wszystko jest za 1 dolara.

Jedna z atrakcji w przewodniku Lonely Planet byl budynek Sony. Ale nie bylo tam wielu ciekawych rzeczy – jedynie sklep z artykulami Sony. Chociaz musze przyznac, ze zauroczylo mnie radio na korbke (tak tak, nie przesadzam) i glosnik na mp3 ktory lazi sobie po podlodze. I aparat, ktory wychwytuje twarze i automatycznie robi zdjecie gdy ktos sie usmiechnie. Testowalam przez 20 minut, za kazdym razem robilo zdjecie bez pudla.

Na zakonczenie moze dwa slowa o toaletach. Maja podgrzewane siedzenie, a z boku panel, ktorym mozna uruchomic mycie przodu albo mycie tylu. Poczatkowo jest to bardzo dziwne wrazenie, ale gdy juz sie z tym oswoimy to nawet calkiem przyjemne. W ogole toalety maja tutaj udziwnione do granic mozliwosci. W wiekszosci na scianie jest przyklojona instrukcja obslugi!!! W jednej zamiast kranu nad zlewem byl panel, z lewej mydlo, posrodku woda, a z prawej suszarka.

A w jednej restauracji mieli kosz na smieci na podczerwien – przystawia sie dlon, i kosz otwiera sie automatycznie. Niezle, huh?

Sake i ichiban

06.04.2009, poniedzialek.

Z rana, czyli okolo 12 (tak niestety sie wybieramy. Pewnie czesciowo z powodu roznicy czasu – 6 godzin – a czesciowo z lenistwa spimy do 9, potem fizjoterapia Oli, i zanim wyjdziemy z hotelu jest juz poludnie) wybralismy sie do parku Ueno ogladac sakura, czyli kwitnace wisnie. Wisnie kwitna od konca marca do polowy kwietnia mniej wiecej. W parku Ueno jest okolo 600 drzew wisniowych.

Podczas sakura Japonczycy urzadzaja sobie pikniki pod drzewami – rozkladaja ogromne koce, przynosza kuchenki gazowe, gotuja, jedza, pija, i generalnie swietnie spedzaja czas. W parku bylo mnostwo klownow i akrobatow, hotdogow, bananow w czekoladzie, nalesnikow z owocami i bita smietana, cala masa innego pozywienia i cala masa halasu. Ludzie z aparatami fotografuja kwiaty wisni pod kazdym mozliwym katem.

W parku znajduje sie mala swiatynia, do ktorej weszlismy. Przed wejsciem do swiatyni nalezy umyc rece i wyplukac usta – sluza do tego specjalne niecki z woda i czerpadla z drewna (zamieszcze zdjecie).

Dookola parku jest jezioro, po ktorym plywaja kaczki i lotosy. Park jest rowniez domem wielu bezdomnych Japonczykow (glownie mezczyzn, ktorzy stracili wszystko podczas wielkiego kryzysu).

Pozniej spacerkiem doszlismy do Ameyoko Arcade – lokalnego bazaru. Bardzo mi sie tam podobalo – sprzedawali mnostwo owocow morza – swieze ryby wszelakiej masci i rozmiarow, kraby, langusty, osmiornice (osobno glowy i osobno nogi!), suszone rybki i mnostwo rzeczy, ktorych nie potrafilam rozpoznac. Japonczycy w ogole przepadaja za rybami – np. w supermarkecie jest kilka alejek z rybami, a nie znalazlam ani jednej polki z wedlinami!

Oprocz ryb i innego jedzenia na rynku mozna znalezc chyba wszystko – ubrania (w tym kimona; widzialam np. pas obi za 720 dolarow! Kimono moze kosztowac od 20 do 1000 dolarow, w zaleznosci od materialu czy zdobien), buty, mydlo i powidlo.

Pozniej jedziemy do rejonu zwanego Asakusa, gdzie jest bardzo slynna swiatynia zwana Senso-ji. Swiatynia jest piekna, w alejce prowadzacej do wejscia mozna kupic mase pamiatek przeznaczonych dla turystow ;).

Za 1 dolara mozna kupic sobie wrozbe. Potrzasa sie puszka z paleczkami, po czym wyciaga sie jedna paleczke. Na paleczce jest znak japonski (to chyba liczba). Pozniej na jednej z wielu szufladek odnajduje sie dany znak, i wyciaga sie swoja wrozbe. Jesli wrozba jest zla, nalezy karteczke zlozyc i zawiazac na takich nitkach rozciagnietych specjalnie w tym celu.

Moja wrozba byla dobra. Matt’a byla zla. 😛

Nastepnie rejon zwany Shibuja. Ulubiony rejon Japonskich nastolatkow z tlenionymi wlosami i trendowymi ubraniami. Jest tutaj tez najbardziej tloczne przejscie dla pieszych – sklada sie z 6 zebr – nie tylko na wprost, ale rowniez na ukos (zdjecie bedzie). Miejsce pelne atmosfery i roznych restauracji.

Nam udalo sie znalezc swietne miejsce, zupelnie przypadkiem. Miejsce, w ktorym aby usiasc przy stole nalezy zdjac buty. Miejsce, gdzie kelner mowi nam przed wejsciem: 3 godziny. 3 godziny! Nie wiedzielismy, o co mu chodzi, dopiero pozniej sie okazalo, ze jesli jedza 3 osoby, to moga zostac maksymalnie 3 godziny 🙂

Podeszlismy do stolu (stoly oddzielone sa od siebie zaslonkami), zdjelismy buty, i przywdzialismy kapcie, ktore staly przed stolem. Kelner kazal nam je zdjac (okazalo sie, ze kapcie sa jesli chce sie isc do toalety, a nie do siedzenia przy stole 😉 ).

Kazdy stol jest zaopatrzony w przycisk, ktory wola kelnera, jesli czegos potrzebujemy. Zamowilismy sake i kimuchi (przekaska, ktora sie je z sake; podaja to rowniez do sushi – sa to liscie kapusty przyprawiane czyms czerwonym na ostro). Sake jest jak slaba wodka, albo moze bimber. Srednio mi smakowala, szczerze mowiac, ale sprobuje innej ponownie, a jakze!

Najpopularniejszym piwem wsrod Japonczykow jest ichiban shibori, ktore rozni sie tym od „normalnego” piwa ze pochodzi z pierwszego tloczenia (tak nam wyjasnila para Japonczykow, ktora miala stolik tuz obok nas, i z ktorymi wdalismy sie w dluga, bardzo pouczajaca dyskusje).

Ale nie tylko pilismy. Jedlismy tez, a jakze! Ziemniaki gotowane z miesem (nieco slodkawe, bardzo smaczne), ryba pieczona w soli (chyba najlepsza ryba, jaka jadlam w zyciu), ryz zapiekany z pasta miso…. Oczywiscie wszystko jedzone paleczkmi. Nawet Ola probowala uzywac paleczek, i musze przyznac, ze szlo jej calkiem niezle!

Tokio, dzien pierwszy

05.04.2009

Dzisiaj rano odebralismy nasze JR pass (taki bilet tygodniowy na pociagi w Japonii). Oszczedza bardzo, bardzo duzo pieniedzy, pomimo, ze kosztowaly nas okolo 2500 zlotych) – oczywiscie zajelo to troche czasu, tysiac pieczatek, wszystko musialo byc akurat.

Wsiedlismy w pociag do Tokio. Zaskoczylo mnie to, ze kazdy pracownik kolei, wchodzac do przedzialu, klanial sie w pas. Takim tradycyjnym japonskim pozdrowieniem. I konduktor, i pani sprzedajaca kanapki. Jak wchodzili i jak wychodzili.

Dojechalismy do Tokio po trzech godzinach, i od razu rzucily mi sie w oczy roznice jesli chodzi o mode. Japonki w Osace ubieraja sie totalnie okropnie. Wyglada to tak, jakby zarzucily na siebie pierwsze lepsze rzeczy, ktore akurat wpadly im w rece danego dnia. Na cebulke, im wiecej tym lepiej. Kolory zupelnie do siebie nie pasujace. A buty? O matko! Czarne rajtuzy i biale buty. Czarne rajtuzy i buty z rozowej koronki. Za duze o jeden numer minimum. Tragedia!

Japonki w Tokio ubieraja sie bardziej ze smakiem. Elegancko. W stonowane kolory, glownie beze, uwielbiaja koronki i falbanki. Maja ladne buty.

Bez problemu dotarlismy do hotelu, i postanowilismy wybrac sie na spacer. Po drodze zobaczylismy ladny budynek.

Zainteresowalismy sie, co to takiego. Okazalo sie, ze jest to budynek tradycyjnego japonskiego teatru, Kabuki-za (link do strony teatru: http://www.shochiku.co.jp/play/kabukiza/theater/). I ze za godzine bedziemy mogli wejsc do teatru i obejrzec jeden akt ze sztuki. Oczywiscie poczekalismy i sztuke obejrzelismy. Kabuki znaczy „piesn, taniec, technika”.

Wypozyczylismy magnetofonik, ktory opowiadal nam, o czym byla sztuka – i cale szczescie, bo inaczej nie mialabym pojecia! Aktorzy, ubrani w tradycyjne kimona, z twarzami pomalowanymi na bialo i fryzurami „na japonczyka” (wiecie, o co chodzi, prawda? Nie mozna bylo robic zdjec, wiec nie mam zadnych) zawodzili po japonsku i mowili w zabawny sposob (zabawnym tonem).

Doswiadczenie ciekawe, zupelnie inne od naszego teatru. Zdziwilo mnie, ze publicznosc smiala sie w momentach, w ktorych ja nie widzialam absolutnie nic smiesznego. Widocznie smieszy ich zupelnie cos innego niz nas. A byc moze to byla gra slow, ktora nie byla przetlumaczona przez angielskiego komentatora… Zuzia usnela (chora jest, ma usprawiedliwienie), Ola usnela (mala jest, ma usprawiedliwienie), Matthew prawie usnal (??? Jestem pewna, ze rowniez ma wytlumaczenie 😉 ).

No i widzielismy Japonki, ubrane w tradycyjne kimona, ktore przyszly podziwiac sztuke. Podejrzewam, iz jest to ich stroj „wyjsciowy”. I podejrzewam rowniez, ze mlode pokolenie juz nie nosi kimona, bo jak do tej pory widzialam tylko starsze Japonki w tym tradycyjnym stroju.

Po przedstawieniu poszlismy dalej ulicami Ginza. Ginza jest rajem dla zakupoholikow! Sklepy, sklepy, sklepy. Restauracje, sklepy, sklepy. Szkoda, ze bylo pozno, i ze Zuzia chora (ma goraczke, chyba sie doprawila w Osace gdy padal deszcz). Ale jutro sie wybiore, w koncu musze zobaczyc sklepy w Japonii, prawda?