Tokio, dzien pierwszy

05.04.2009

Dzisiaj rano odebralismy nasze JR pass (taki bilet tygodniowy na pociagi w Japonii). Oszczedza bardzo, bardzo duzo pieniedzy, pomimo, ze kosztowaly nas okolo 2500 zlotych) – oczywiscie zajelo to troche czasu, tysiac pieczatek, wszystko musialo byc akurat.

Wsiedlismy w pociag do Tokio. Zaskoczylo mnie to, ze kazdy pracownik kolei, wchodzac do przedzialu, klanial sie w pas. Takim tradycyjnym japonskim pozdrowieniem. I konduktor, i pani sprzedajaca kanapki. Jak wchodzili i jak wychodzili.

Dojechalismy do Tokio po trzech godzinach, i od razu rzucily mi sie w oczy roznice jesli chodzi o mode. Japonki w Osace ubieraja sie totalnie okropnie. Wyglada to tak, jakby zarzucily na siebie pierwsze lepsze rzeczy, ktore akurat wpadly im w rece danego dnia. Na cebulke, im wiecej tym lepiej. Kolory zupelnie do siebie nie pasujace. A buty? O matko! Czarne rajtuzy i biale buty. Czarne rajtuzy i buty z rozowej koronki. Za duze o jeden numer minimum. Tragedia!

Japonki w Tokio ubieraja sie bardziej ze smakiem. Elegancko. W stonowane kolory, glownie beze, uwielbiaja koronki i falbanki. Maja ladne buty.

Bez problemu dotarlismy do hotelu, i postanowilismy wybrac sie na spacer. Po drodze zobaczylismy ladny budynek.

Zainteresowalismy sie, co to takiego. Okazalo sie, ze jest to budynek tradycyjnego japonskiego teatru, Kabuki-za (link do strony teatru: http://www.shochiku.co.jp/play/kabukiza/theater/). I ze za godzine bedziemy mogli wejsc do teatru i obejrzec jeden akt ze sztuki. Oczywiscie poczekalismy i sztuke obejrzelismy. Kabuki znaczy „piesn, taniec, technika”.

Wypozyczylismy magnetofonik, ktory opowiadal nam, o czym byla sztuka – i cale szczescie, bo inaczej nie mialabym pojecia! Aktorzy, ubrani w tradycyjne kimona, z twarzami pomalowanymi na bialo i fryzurami „na japonczyka” (wiecie, o co chodzi, prawda? Nie mozna bylo robic zdjec, wiec nie mam zadnych) zawodzili po japonsku i mowili w zabawny sposob (zabawnym tonem).

Doswiadczenie ciekawe, zupelnie inne od naszego teatru. Zdziwilo mnie, ze publicznosc smiala sie w momentach, w ktorych ja nie widzialam absolutnie nic smiesznego. Widocznie smieszy ich zupelnie cos innego niz nas. A byc moze to byla gra slow, ktora nie byla przetlumaczona przez angielskiego komentatora… Zuzia usnela (chora jest, ma usprawiedliwienie), Ola usnela (mala jest, ma usprawiedliwienie), Matthew prawie usnal (??? Jestem pewna, ze rowniez ma wytlumaczenie 😉 ).

No i widzielismy Japonki, ubrane w tradycyjne kimona, ktore przyszly podziwiac sztuke. Podejrzewam, iz jest to ich stroj „wyjsciowy”. I podejrzewam rowniez, ze mlode pokolenie juz nie nosi kimona, bo jak do tej pory widzialam tylko starsze Japonki w tym tradycyjnym stroju.

Po przedstawieniu poszlismy dalej ulicami Ginza. Ginza jest rajem dla zakupoholikow! Sklepy, sklepy, sklepy. Restauracje, sklepy, sklepy. Szkoda, ze bylo pozno, i ze Zuzia chora (ma goraczke, chyba sie doprawila w Osace gdy padal deszcz). Ale jutro sie wybiore, w koncu musze zobaczyc sklepy w Japonii, prawda?

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.