Kyoto


12 kwiecien 2009, niedziela

Jestesmy w Kyoto. I tutaj chcialabym zauwazyc, ze dzieci jednak moga byc przydatne. W pokoju mozna sie zameldowac o 15. My bylismy tuz po 13. W recepcji powiedziano nam, ze pokoj przygotuja za pol godziny. W tym momencie Oli sie cos nie spodobalo, wiec zaczela wyc. A Ola jak wyje, to wyje, i nic jej nie powstrzyma. A slychac ja na trzy kilometry dookola.

Wiec Ola sobie wyje, przerazona recepcjonistka uwija sie jak pszczolka aby tylko przyspieszyc pokoj. I wiecie co? Pokoj byl gotowy w piec minut 🙂

Ponizej: Stacja Kyoto. Olbrzymia, i piekna

Po poludniu wybralismy sie do ogrodu botanicznego, gdzie jest mnostwo pieknych roslin, drzew wisniowych, i moje ulubione bonsai.

A pozniej poszukiwalismy bankomatu, bo tutaj tylko niektore bankomaty akceptuja zagraniczne karty. A my w kieszeni mielismy tylko 6 dolarow 😮

 

Nastepnych kilka dni, czyli ostatnie dni wakacji opisze w telegraficznym skrocie, poniewaz nie robilam notatek i juz zaczynam zapominac.

Zatem poszlismy do pewnej swiatyni, gdzie widzielismy mnichow, ktorzy chodzili od swiatyni do swiatyni i sie modlili. Wygladali dziwnie, ale mieli karteczke z napisem “No photos”, wiec zdjecia niestety nie zrobilam 😦

 

W tejze swiatyni jest fontanna z uzdrawiajaca woda, wiec czekalismy oczywiscie w kolejce, aby Ola sie tej wody napila. Na pewno nie zaszkodzi 🙂

 

Niesamowity byl spacer w brzuchu Buddy – wchodzi sie do pomieszczenia, gdzie jest totalnie ciemo, ale tak ciemno, ze nie widac nawet swojej wlasnej reki przystawionej tuz do oczu. Idzie sie dotykajac liny przyczepionej gdzies tam z boku. Taka ciemnosc robi cos dziwnego z glowa, naprawde mozna zwariowac, nie wyobrazam sobie co przezywaja ludzie, ktorzy sa trzymani miesiacami w calkowitych ciemnosciach!!

Idziemy tak, idziemy, w pewnym momencie widac swiatelko, kreci sie ono, i robi coraz wieksze… wygladalo jak nerealna projekcja, naprawde. Nalezalo toto pokrecic, myslac przy tym marzenie. Podobno ma sie spelnic. Zobaczymy.

 

Pozniej lazilismy malutkimi uliczkami, pelnymi niskich domkow, kawiarenek, sklepow z pamiatkami. Doszlismy do parku, gdzie jest najslynniejsza japonska wisnia – tzw. placzaca wisnia.

 

Odwiedzilismy rynek Nishiki, gdzie sprzedaja wszelakie rodzaje najrozniejszej zywnosci japonskiej – nie wiem nawet jak sie je wiekszosc tych rzeczy!

 

Przeszlismy sie uliczka, gdzie gejsze (takie prawdziwe, nie przebierane) znikaja za malutkimi drzwiami malutkich domkow – maja tam spotkanie z klientami.

 

Zaszlismy w uliczke, gdzie dom publiczny stoi obok domu publicznego, ceny sa wypisane duzymi cyframi, a przed drzwiami stoi “naganiacz”, ktory zacheca panow do skorzystania z uslug. Oczywiscie Matta nie prosil, ha haha, bo Matt z dwojka dzieci i baba szedl 🙂

 

 

Widzielismy las bambusowy, w ktorym krecono film “Przyczajony tygrys, ukryty smok”.W tym samym miejscu jest dom slynnego aktora japonskiego (niestety, nie pamietam nazwiska), ktory za 10 dolarow mozna sobie obejrzec

 

 

Bylismy na przedstawieniu Miyako Odori, nieco podobne do teatru Kabuki-za z Tokyo, ale jednak ciekawsze. W jednym akcie pokazuja cztery pory roku. Jest to przedstawienie bardzo popularne, bilety rezerwuje sie z kilkumiesiecznym wyprzedzeniem. Jest wystawiane wiosna.

W zwiazku z tym przedstawieniem poplenilam dwa przestepstwa. Najpierw zrobilam zdjecie (ponizej). Zdjecia sa absolutnie zakazane pod grozba konfiskacji sprzetu. Ja jednak podjelam ryzyko i zdjecie zrobilam. Dostalam za to opieprz w wydaniu japonskim.

Pozniej z jednego budynku ukradlam plakat z tego przedstawienia, teraz wisi mi na scianie. Tuz obok yukata, czyli tradycyjnej sukni domowej, cos w rodzaju podomki, zakupionej na ryneczku.

 

Kyoto generalnie jest bardzo piekne, pelne cudownych ogordow, uroczych swiatyn, mozna tutaj spotkac gejsze, kobiety ubrane w kimona, oraz zapedzone businesswomen.

Jeden dzien poswiecilismy na Nare, ktora byla pierwsza stolica Japonii. Nie zwiedzilismy zbyt wiele, bo padalo, i juz nie chcialam, aby dziewczyny sie przeziebily, ale bylismy w swiatyni, gdzie jest slup z dziura, dziura podobno jest wielkosci dziurki w nosie Buddy, i kazdemu, kto sie przez nia przecisnie, bedzie sie powodzilo. Niejeden juz utknal w tej dziurze, jest naprawde niewielka. Mi sie udalo (Zuzi i Oli oczywiscie tez 🙂 ).

 

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.