Sagi ciag dalszy – a u siostry….

Tydzien mniej wiecej po wyjezdzie Mamusi do Anglii dostaje telefon od jej mlodszego syna – ze siostra na OIOMie. Nieprzytomna. Oszczedze Wam szczegolow, ale powiedzial, ze ja znalazl nieprzytomna, i cala jest posiniaczona – pobita. Ze ma bardzo powazne obrazenia mozgu. Bardzo szybko z lokalnego szpitala przewiezli ja do szpitala w Lodzi, ktory jest bardziej specjalistyczny i ma oddzial neurochirurgii.

Przez dwa tygodnie sytuacja byla ciezka, bo kontaktu z siostra nie bylo (nie miala telefonu komorkowego), szpital nie chcial udzielac zadnej informacji, syn mlodszy ja odwiedzil tylko dwa razy (koszty), wiec ja nic nie wiedzialam, a Mamusia sie zamarwiala ‘na smierc’.

Powoli dowiedzialysmy sie, ze oprocz posiniaczonej twarzy (czarne oko, czarny podbrodek, cale rece posiniaczone, nogi…) ma wylew w mozgu. Ktory ani sie nie powiekszal, ale tez sie nie zmniejszal. W szpitalu w Lodzi powiedzieli, ze siostra powinna miec operacje na mozg. Siostra nie chciala, wiec sie wypisala na wlasne zyczenie, i przeniosla do szpitala lokalnego. Z ktorego bardzo szybko znow sie wypisala na wlasne zyczenie.

Zalacze Wam screenshot z jej wypisu. Tutaj komentowac nie trzeba.

A co sie stalo? Nie wiemy. Siostra nie pamieta. Ewidentnie zostala pobita. Mlodszy syn mowi, ze to starszy zrobil. Co jest bardzo pradopodobne. W przeszlosci uderzyl ja nie raz. Mojej mamie zlamal kregoslup. Ma klucza do mieszkania…

Starszy syn mowi, ze mlodszy to zrobil. Mlodszy nigdy jej nie uderzyl. Ale mieszkal w mieszkaniu z siostra.

Siostra nie chce zglosic pobicia na policje. Mowi, ze nic nie pamieta, i ze byc moze sie przewrocila…

Bardzo szczery wpis, ale Ci z Was, ktorzy sa ze mna od lat, wiedza, ze zawsze pisze szczerze i nie ubarwiam swojego zycia. Mam sytuacje szalone, super smieszne, ale rowniez i takie jak ta.

Rodzinnej sagi ciag dalszy – Mamusia w Anglii

Nie ma tak, aby sie nic nie dzialo, wiec sie dzieje.

Pod koniec marca Mamusia wreszcie do mnie przyleciala! Nie chciala za bardzo, bala sie, podejrzewam, boi sie nieznanego. Ale w koncu sie zgodzila. Z wozkiem inwaldzkim, dwoma kulami, i dwoma walizkami wybralysmy sie na lotnisko. Musialysmy wygladac przekomicznie, ona na wozku, jedna reka popycha walizke, ja jedna reka manewruje wozkiem a druga ciagne walizke. A kule w poprzek wozka wystaja i ludzi zahaczaja….

Ale podrozowac z osoba niepelnosprawna jest, wbrew pozorom, latwiejsze. Nie musialysmy czekac w zadnych kolejkach, bo wszedzie urzednicy kazali przechodzic pierwszym. Jesli ma sie opieke pracownika na lotnisku (mialysmy w Egipcie), to ten pracownik przeprowadza osobe niepelnosprawna totalnie bez zadnego czekania.

Do samolotu zawiezli nas specjalnym transportem, i weszlysmy na samolot jako pierwsze. Za to wysiadlysmy jako ostatnie – trzeba poczekac, az wszyscy inni wysiada z samolotu.

Na lotnisku w Warszawie czekala nas niemila niespodzianka – wozek Mamusi nie dolecial! Ja rozumiem, ze jesli samolot jest zbytnio obciazony, to zostawiaja walizki, i przesylaja je nastepnym lotem (dlatego czasami nasz bagaz zostaje ‘zgubiony’). No ale zeby wozka inwalidzkiego nie zapakowac? W dodatku nikt na lotnisku nie chcial nam w zaden sposob pomoc, mialysmy wracac autobusem do mnie, ale w takiej sytuacji to byloby niemozliwe, wiec musialysmy pojechac taksowka (autobus £15, taksowka £70).

No ale dojechalysmy, i po pieciu czy szesciu tygodniach musze przyznac, ze na dobre Mamusi wyszedl ten przylot. Codziennie wstaje, ubiera sie (w domu zdarzalo jej sie spedzac cale tygodnie w pizamie), myje zeby, zaczela sie smiac… zapisuje sobie w zeszycie, co robila, i nie protestuje na wszystko. Rowniez przestala narzekac, zawsze mowila ‘ojejku’ na kazda propozycje czegokolwiek, teraz chetnie (no, powiedzmy) wstaje i robi. Nawet czasami jak jej daje wybor: idziesz ze mna, czy chcesz w domu zostac, to chce isc! 🙂

W Polsce ze wzgledu na sytuacje Mamusia spedzala caly czas w domu, glownie w lozku, ogladajac telewizje. Tutaj udaje sie nam robic wiecej, zabieram ja na spacery z psem (oczywiscie w miare jej mozliwosci, ale zmuszam ja do ruszania sie), pojechalysmy Zuzie zawiezc i przywiezc na uniwersytet, zabralam ja na miasto, do sklepow, jej ukochanych szmatlandow, na dzialke, do cyrku, wczoraj spedzilysmy szesc godzin na kiermaszu dla ludzi, ktorzy kochaja psy (napisze o tym za kilka dni). Wydaje mi sie, ze odzyla. Wszystko co dobre szybko sie konczy jednak, i niestety juz niedlugo bede musiala ja odwiezc do Polski.

A tymczasem w Polsce, tydzien po wyjezdzie…. no ale o tym napisze juz wkrotce.