Mile dobrego poczatki.

Kiedy w sierpniu 2004 roku (tak, tak, to juz tyle lat…) wyjezdzalam z Warszawy do Kataru wydawalo mi sie, ze to wielki krok, olbrzymi wyczyn.

W pewnym sensie byl. No i oczywiscie zmienil moje cale zycie na zawsze.

Ale nie mniejszym wyczynem byl wyjazd z Kataru w lipcu 2010.

Na swoj kolejny “dom” wybralam Anglie. Dlaczego? Z wielu powodow, o ktorych tutaj nie bede teraz pisala.

Oczywiscie wszystkim musialam zajmowac sie sama. Dzieki Bogu za internet! Jak ludzie zyli bez internetu, ja sie pytam? Jak mozna bylo kupowac bilety na samolot, wakacje, sprawdzic, co graja w kinie, posluchac radia z zagranicy… Zaplanowac przeprowadzke…? W internecie wyszukalam dom, znalazlam szkole dla dzieci, zapisalam dzieci do tejze szkoly i o dziwo – dostaly sie!

Angielski system wymaga zapisywania do szkoly z rocznym wyprzedzeniem. Jest rejonizacja (dlatego tez domy w okolicach dobrych szkol kosztuja o kilkanascie tysiecy wiecej) ale mozna wybrac sobie trzy szkoly i miec nadzieje, ze dziecko dostanie sie do jednej z nich. Jesli nie ma miejsc w wybranej szkole dziecko idzie do najblizszej szkoly (od miejsca zamieszkania) w ktorej sa miejsca. Zazwyczaj jest to cos, co w moich ojczystych stronach nazywa sie “brandzlowa” – czyli okropne miejsce, generalnie.

Zeby zapisac dzieci do szkoly trzeba miec adres. Ja adresu nie mialam. Najpierw musialam wynajac dom. A nie chcialam placic przez kilka miesiecy. Wiec o szkole ubiegalam sie dopiero w czerwcu, gdy mialam juz adres w Anglii. Bylam w szoku, gdy przyjeli mi obie dziewczyny!

Wiekszosc katarskich rupieci sprzedalam lub oddalam. To, co chcialam zabrac do Anglii wyslalam na cargo. Potem zapakowalam koc, poduszke, trzy lyzki i trzy widelce, kilka ubran (same letnie, oczywiscie), dwojke dzieci i polecialam do Europy.

Wyladowalam w UK. Nie mialysmy nic. Musialam zasuwac na pieszo do sklepow, po szesc, siedem razy dziennie, i kupowac wszystko – talerze, odkurzacz, plyn do zmywania i szampon do wlosow… Czy Wy wiecie, ile wazy zestaw talerzy na szesc osob? Cholernie duzo, zwlaszcza, jak trzeba toto niesc w recach. A czy Wy wiecie jakie wielkie sa koldry, ktore dzwiga sie przez pol miasta? Mozna zahaczyc i o latarie, i o przystojniaka…

Nie mialysmy nic. Cargo przyjechalo dopiero po czterech miesiacach. Przez ten czas musialysmy sobie jakos radzic.

Wiecie, jak gotuje sie obiad w jednym garnku? Najpierw ziemniaki, a potem ziemniaki na talerz, i gotuje sie mieso. Gdy ma sie tylko trzy lyzki, to po obiedzie sie je myje, zeby bylo czym jogurt zjesc. A gdy nie ma krzesel, to sie je na podlodze, jak trzy psiaki. Spi sie na podlodze. Dobrze, ze wlascicielka domu zlitowala sie nad nami i pozyczyla nam kilka kolder i poduszek…

Sasiadka tez pomogla – pozyczyla widelce, krzesla… od razu oczywiscie zaoferowala pudelko herbaty i ciasteczka. Bo jak sie napijemy herbaty, to momentalnie wszystko wyda sie bardziej znosne.

– Ale one nawet nie maja czajnika – mowi wlascicielka.

– Oh, no tak – sasiadce mina zrzedla.

Nikt z rodziny “meza” pomocy nie zaoferowal… Odbieram to jako komplement, widocznie uwazaja, ze jestem bardzo silna osoba i sobie ze wszystkim sama poradze. I maja, oczywiscie, racje.

Powolutku wszystko sie ulozylo. Teraz juz jest ulozone jak plisowanki na spodnicy 🙂

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.