Jak mamusia do Polski leciala

Skoro Ola miala przygody, to i ja tez. Jak wiecie, u mnie podroze bez przygod rzadko sie odbywaja.

Kupilam bilety do Polski, aby odwiezc Mamusie po 10 tygodniach pobytu w Anglii. Bilety byly drogie bardzo, wiec postanowilam kupic je za punkty Avios. Dzieki temu mialysmy bilety w klasie biznes, a co za tym idzie dostep do lounge, gdzie mozna sobie cos zjesc i wypic. Na wczoraj.

W lounge mamusi oczy chodzily na prawo i lewo, bo ‘tyle tego wszystkiego’. I wypila sobie szklaneczke baileys (irlandzki likier na bazie smietanki i whiskey). Zaznaczam, ze mama nigdy nie pije tak naprawde.

Poprosilam o pomoc dla Mamusi w dojsciu do samolotu, jako ze na wozku inwalidzkim byla, a ja mialam walizke. Bardzo mila pani przyszla, przewiozla mamusie do samolotu, bez kolejek, i nas zostawila. My sie rozsiadlysmy, czekamy na start, w pewnym momencie mamusia mowi: chce mi sie rzygac.

Zanim zdarzylam wyciagnac torebke z kieszeni fotela, ona puscila juz hafta, jak to sie potocznie mowi. Za chwile drugiego. Smrod na cala biznes klase. Ludzie przed nami i za nami wstali i zaczeli odchodzic.

Gdy ja rozmawialam ze stewardessa i kapitanem, mamusia znow sobie ulzyla.

Kapitan zdecydowal, ze leciec nie moze, i ze musimy wyjsc z samolotu. Wiec czekamy na jej wozek.

Po jakims czasie przyszla ekipa sprzatajaca, z wielkimi worami plastikowymi na te wymiociny, z srodkami odkazajacymi i ze sprejami zapachowymi.

Mamusia lot o godzine opoznila.

Z podkulonym ogonem wyszlysmy z samolotu, i pani asystentka zawiozla nas do okienka, gdzie zmienili nam lot na dzisiaj. Na szczescie pani asystentka nam podpowiedziala, abysmy poprosily o hotel, jako ze mamusia chora i dlatego nie mogla poleciec. Dali nam pokoj w hotelu przy lotnisku, z obiadem i ze sniadaniem.

Dzisiaj rano mamcia sie ubrala w stroj z wczoraj, ale niestety tak smierdzial, ze ja myslalam ze zwymiotuje. Wszystkie jej inne ubrania sa w bagazu, ktory jest nadany i przyleci do Warszawy dzisiaj. Wiec dalam jej swoje spodnie i bluzke, na szczescie sa rozciagliwe, wiec sie zmiescila.

Teraz jestesmy w hotelu, za godzine sie wymeldujemy, i pojedziemy na lotnisko, i do lounge. Ale zero baileys dla Mamusi tym razem!

Dodam jeszcze, ze kilka osob w samolocie bylo bardzo niemilych, robiac chamskie komentarze na temat Mamusi, nie znajac w ogole sytuacji i dlaczego mogla zwymiotowac. Rozumiem, ze malo przyjemna sytuacja, i ze smierdzialo, ale mysle jednak ze komentarze na glos w stylu ‘this is disguisting’ (to jest obrzydliwe) byly bardzo nie na miejscu.

Wielkanocne wakacje w Walii

Piszac ten tytul przypomnialam sobie, ze dawno, dawno temu, kiedy jeszcze bylam wiecznie naburmuszona i zla na caly swiat nastolatka (zupelnie jak Zuzia teraz… historia lubi sie powtarzac) byl konkurs w jakiejs gazecie (wtedy bylo tylko kilka tytulow, prawda? Nie tak, jak teraz.. dla dzieci byl Mis, dla nastolatek byl Swierszczyk, dla fanow filmow byl Ekran….) konkurs – trzeba bylo napisac opowiadanie, w ktorym wszystkie slowa zaczynaja sie na taka sama litere.

Ja wybralam sobie literke P (ok, probowalam z innymi, np. z W, ale to juz bylo o wiele trudniej, bo jak mozna rozwinac opowiadanie, zaczynajace sie od: “W waszej wedzarni wisi wiadro”? – tak, pamietam to zdanie do dzisiaj, bo po nim utknelam).

Wydawalo mi sie, ze moje opowiadanie bylo swietne, ale niestety, nic nie wygralo.

Ja nie o tym, oczywiscie, ja chcialam o poczatku naszych wakacji w Walii. Nigdy w Walii jeszcze nie bylam. Podroz zajela nam prawie caly dzien, pomimo, ze powinna tylko okolo 5 godzin. Ale korki byly wszedzie, atuostrady w przebudowie, ronda zablokowane, i tak dalej.

Dojechalysmy do hotelu, ktory na zewnatrz wyglada przepieknie! Cudowny staw, z dzikim ptactwem, na drodze dojazdowej witaly nas bazanty i inne jakies takie dzikie ptactwo, owce z przeslodkimi barankami dopiero co urodzonymi (Walia to kraj owiec, jakby ktos nie wiedzial), i trzech dziwnie wygladajacych panow, usmarowanych na twarzy blotem (jak sie okazalo, dookola hotelu sa tereny, na ktorych sie strzela – nie jestem pewna, moze do tego dzikiego ptactwa?)

W hotelu, po wymianie standardowych grzecznosci, zapanowala panika: jak to? trzy osoby? I pies?? Ale w pokoju jest tylko jedno lozko!

Ale ja rozmawialam, mowilam, ze przyjade z dwojka dzieci…?

Pani mowi, ze nie, ze z jednym dzieckiem, i psem, bo ona pamieta… (wcale z nia nie rozmawialam, tylko z managerem, ktory niestety ma glos jak kobieta).

Ale odszukalam maila (na szczescie napisalam, bo jakos tak nie bardzo ufalam managerskim umiejetnosciom managera), w ktorym wyraznie pisze, ze przyjade z nastolatka, mala corka i z psem, i z odpowiedzia managera, o damskim glosie, ze oczywiscie, rezerwacja jest jak najbardziej.

Poza tym manager o damskim glosie nieco sie pogubil jesli chodzi o liczbe nocy w hotelu, ile z nich pokrywa Groupon, za ile ja musze zaplacic, czy sniadanie i obiad sa wliczone czy nie….

W koncu udalo sie nam wszystko wyjasnic, dostalysmy dodatkowy materac na podlodze dla Oli, bo nie mieli dodatkowych lozek. A w pokoju ze scian farba odchodzi a komoda nie ma uchwytow… ale przyznam szczerze, ze tak naprawde to nie szkodzi, bo za oknem widok jest boski, manager o damskim glosie jest w gruncie rzeczy bardzo mily, cisza i spokoj… I jest herbata w pokoju, z ciasteczkami walijskimi.

Zatem dzisiaj bedzie nasz pierwszy dzien. Witajcie buty sportowe, kurtki deszczowe, i grube swetry (Walia jest deszczowa i zimnawa), witaj przygodo!

Bodidris hotel, Wales