Tioman – raj na ziemi

Po dzungli byla wyspa Tioman. Tioman jest jedna z 10 najpiekniejszych wysp na swiecie (Times). Pojechalismy, i sie zakochalismy. Kazdy, absolutnie kazdy powinien chociaz raz w zyciu tam pojechac. Dlaczego? Zobaczcie sami na zdjeciach.

[more]

Z KL wybralismy sie autobusem do miasteczka Mersing. Podroz byla dluga – od 23 do 5 rano. Wyladowalismy w tym Mersing o 5 rano, a najblizsza lodz na wyspe Tioman odplywala o 9 rano.

Zatem kilka godzin czekania w zajszczanej poczekalni. Ale za to nad brzegiem morza.

Lodz plynela poltorej godziny. Morze bylo cudownie lazurowo-niebiesko-morskie.

Doplynelismy do wioski Tekek. Tekek to glowna wioska na wyspie Tioman. Na wyspie nie ma drog, ani niczego takiego. Jest tylko jedna glowna droga, ktora laczy Tekek z jakas inna wioska (nie pamietam nazwy), i to by bylo na tyle.

Czekal na nas autobus, ktory zawiozl nas do naszeog osrodka. Po drodze widzialam cala mase sklepow bezclowych (bo Tioman to strefa bezclowa, stad latwo dostac sie do Singapuru). Ale co to byly za sklepy! Przed jednym na przyklad siedziala baba, robila na drutach, i sprzedawala przekaski.

Nasz osrodek, Bejraya, to jedyny miedzynarodowy hotel na calej wyspie. Goscie mieszkaja w domkach. Nasz domek byl z widokiem na morze, tuz przy samej plazy.

Caly osrodek przecudownie zatopiony w zieleni. W osrodku wiele atrakcji, min. SPA, jazda na osiolku, swietne pole golfowe, trzy baseny i kilka restauracji.

W SPA mozna sie poddac np. ayuwerdic massage (ajuwerdura???). Co tez uczynilam.

Wiele pisala nie bede, bo zdjecia najlepiej oddadza urok wyspy Tioman. ale wiem na pewno, ze bardzo chcialabym tam wrocic.

Ktoz nie chcialby wrocic do raju? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W tle Wyspa Koralowa. Tam plynie sie nurkowac.

 

 

Na gorze jest jeden z barow, gdzie mozna saczyc drinka wsluchujac sie w szum morza, i podziwiajac cudowne wschody i zachody slonca.
 
 
 
 
 

 

Noca w dzungli

Noca w dzungli jest przerazajaco. Mozna zobaczyc mnostwo insektow, pajakow, i jadowitych stworzen, ktore sobie spia.

[more]

Niestety, nam sie nie udalo ich zobaczyc. Z dwoch powodow. 1. Padalo, i spacer noca po dzungli zostal odwolany; 2. Zuzia byla absolutnie przerazona zyjatkami dzungli w dzien, zatem noc nie wchodzila w rachube; 3, i przede wszystkim: balam sie o Ole, ze ja cos uzre, cos sie przyczepi…

No i nie poszlismy na spacer noca. Ale za to drugiego dnia poszlismy na tzw. canopy walkway, czyli spacer ponad dzungla, sznurkowym mostem, na wysokosci  40 metrow. Bardzo, bardzo mi sie podobalo. Matt'owi nieco mniej, gdyz mial na plecach Ole, a Matt z reguly boi sie wysokosci, wiec z Ola na plecach bal sie nawet bardziej. 🙂

 

Po spacerze mostem nasz przewodnik zabral nas na spacer po dzungli. Jak to okreslil, wezmie nas na latwa trase, bo mamy dzieci.

Trasa "latwa" okazala sie morderczym, prawie godzinnym spacerem pod stroma gore, po wystepach, korzeniach, sliskim blocie….

Biedny Matt, niosl na plecach Ole, zasapal sie, zapocil…

Nogi mu sie po tym 'latwym' spacerze trzesly caly dzien, ha ha ha. Az strach pomyslec, jaki byl 'trudny' szlak.

Zuzia dzielny piechur,  doszla sama do konca. Nawet ja bylam zmeczona, a Zuzia dzielnie, z malym tylko narzekaniem, i doszla….

A tak wygladal Matt po przebyciu LATWEGO SZLAKU: 

 

 

 

 

 

Kolejnym naszym doswiadczeniem byla wyprawa do Lata Berkoh – najpierw lodzia po rzece, a pozniej krotki spacer, i juz przed naszymi oczami rozciagaly sie takie cudne widoki jak ten:

 

 

Podczas tej wyprawy kazdy z nas zaliczyl pijawke. Najpierw Matt. Nawet nie poczul, ze ja mial, dopiero zobaczyl, ze mu noga krwawi. Pozniej ja. Poczulam male swedzenie, ale myslalam, ze to komar. Gdy sprawdzilam po kilku minutach, zobaczylam pijawke. Pijawek nie nalezy odrywac, gdyz wstrzykuja one pewne substancje, ktore zapobiegaja krzepnieciu krwi. Zatem jesli oderwiemy pijawke, bedziemy krwawic przez pol godziny, lub dluzej. Najlepiej dac sie jej najesc, po 40 minutach sama odpadnie.

Ale moja pijawka dopiero sie doczepila, zatem przewodnik ja oderwal (nie zdazyla sie nawstrzykiwac jeszcze). I rzeczywiscie, nie krwawilam. Ale Zuzia zaczela plakac bardzo. Powiedziala, ze sie boi pijawek, i ze nigdzie juz nie pojdzie. Wytlumaczylam jej, ze tylko dwie pijawki byly na calym swiecie, tata mial jedna, mama druga, i wiecej juz nie ma pijawek.

W tej chwili Zuzia, pokazujac paluszkiem na naszego przewodnika, cichutko wyszeptala: mama, ten pan ma pijawke na stopie.

O kurcze! Rzeczywiscie mial. Ale trzezwo i rezolutnie powiedzialam: ach, to nie pijawka, to komar, prawda? Przewodnik zalapal i potwierdzil.

Jakby tego bylo malo, w lodzi okazalo sie, ze i Zuzia ma pijawke na nozce! Ups. Przewodnik pijawke oderwal, a Zuzia w placz! I wyje, i wyje, i placze: A mowilas, ze tylko dwie pijawki byly!!!!!!!!!!!

Udalo mi sie wybrnac, bo powiedzialam, ze pewnie te dwie pijawki to byla mama i tata, i oni mieli dzidziusia, o ktorym ja nie mialam pojecia, i ten dzidzius sie do Zuzi przyczepil, ale teraz to juz na pewno nie ma zadnych innych pijawek…

Zuzia do dzisiaj nie lubi dzungli 🙂

Ponizej kilka zdjec innych zyjatek z dzungli: stonoga,

 

 

tzw. army ants, ktore wszystko robia razem. Zobaczcie, jaki piekny szereg utworzyly tutaj:

gigantyczne mrowy. Ta akurat jest zdechla, ale niosa ja mrowki normalnego rozmiaru. Zobaczcie, jaka olbrzymia jest ta zdechla (porownajcie z zywymi normalnymi mrowkami):

 

 

I jeszcze na zakonczenie dwa zdjecia z dzungli: wioska Kuala Tahan (to chyba byl sklep z pamiatkami):

Oraz nasz domek na zewnatrz. Ciekawy o tyle, ze jest to typowy dom malajski. Budowany na palach, drewniany, i oczywiscie w otoczeniu zieleni.

 

 

 

I to by bylo na tyle z dzungli. Jeszcze tylko podroz powrotna lodzia (3 godziny), potem autokar do Kuala Lumpur, i zegnaj, przygodo, witaj, wyspo Tioman!

Do dzungli z niemowlakiem???

A i owszem, dlaczego nie. Ola zniosla dzungle chyba najlepiej z nas wszystkich. Za to Zuzia poczatkowo byla bardzo podekscytowana, ze zobaczy najprawdziwsza dzungle. Do czasu. Gdy juz zobaczyla, to sie przerazila. Pod koniec naszej wyprawy bala sie juz wszystkiego – mrowek, much, a nawet powietrza i swiatla….
Ale zacznijmy od poczatku.

[more]

Podroz z Kuala Lumpur do Taman Negara (czyli parku narodowego, czyli dzungli w Malezji) zajela nam kilka godzin. Wygodnym autobusem, trzeba przyznac.

Dojechalismy do 'przedsionka dzungli', czyli takiego miejsca, gdzie kazdy musi sie zarejestrowac zanim zapusci sie w glab lasu. Musielismy tam poczekac (2 godziny) na lodz, ktora miala nas zawiezc wewnatrz dzungli, do wioski Kuala Tahan, gdzie znajduja sie domki. Czekanie umilali nam trzej panowie, ktorzy pracowali w 'poczekalni' – w wolnych chwilach wyciagali gitary, i brzdakali sobie, podspiewujac przy tym.

Same lodzie byly cudne. Zbite z kilku desek, z doczepionym daszkiem. Matt (inzynier, bylo nie bylo) do dzis sie nie moze nadziwic, jakim cudem te lodzie utrzymywaly sie na powierzchni!

Podroz lodzia z 'poczekalni' do Kuala Tahan zajela nam 3 godziny. Ale co to byla za podroz! Zamknijcie oczy, i wyobrazcie sobie, poczujcie wszystkimi zmyslami: cudne widoki, zielono, gaszcz, las, liany, upal, zapach dzungli (dzungla pachnie roznie; czasami jak jasmin, czasami jak zbutwiale liscie, czasami jak slonce, a czasami jak ogorki kiszone. Naprawde!). Do tego wszystkiego zwierzeta (nie jestem pewna, co to bylo, ale jakies gazele czy inne lanie, i chyba bawoly jakies?), ktore przyszly do wodopoju. Niektore zwierzeta koily pragnienie, inne, niewzruszone dzikim wyciem silnika lodzi, leniwie chlodzily sie w burych odmetach wody, a jeszcze inne przechodzily sobie srodkiem rzeki z jednego brzegu na drugi. Byly tez malpy, wesolo brykajace na brzegu.

Widzielismy rowniez ciemnoskora matke, ukryta w cieniu drzew. Stala na brzegu, na plecach w chuscie jedno dziecko, w ramionach drugie, dwojka maluchow uczepiona spodnicy matki, i kilka dzieciakow stojacych w wodzie i ze zdumieniem obserwujacych nasza lodz. Byla to rodzina z lokalnego plemienia. Mieszkaja w dzungli.

Szczescie nam sprzyjalo. Gdy dojechalismy do wioski Kuala Tahan, zdazylismy zacumowac w 'plywajacej restauracji' (tutaj mielismy przesiasc sie do innej lodzi, ktora miala nas zawiezc do naszego osrodka. Nasz osrodek byl jeszcze glebiej w dzungli), i w tej chwili wybuchla porzadna burza. W jednej chwili zrobilo sie ciemno, szaro, i lunelo! Grzmialo, blyskalo sie, i lalo jak z cebra. Naprawde, takiej ulewy nigdy nie widzialam. Przez deszcz nic nie bylo widac na kilka metrow.

Wlascicielka restauracji, Aborygenka, wyciagnela kawalek drewna, zaplila je, i zaczela kadzic dymem na wszystkie strony swiata.

Powiedziala, ze Aborygeni pala to drewno gdy chca przepedzic deszcz. Malo byla skuteczna, bo wciaz padalo.

Gdy dojechalismy do naszego osrodka, poszlismy od razu do domku. Chociaz wzielismy sobie najlepszy dostepny domek, luksusow, oczywiscie, nie bylo. Ale hej, nie przyjechalismy do piecio gwiazdkowego hotelu w wielkim miescie, tylko do dzungli, nie? Zatem spalismy w domku z karaluchami, mrowkami, jaszczurkami, i oczywiscie wszechobecnymi komarami, od ktorych bylo az ciemno pod sufitem.

 

 

 

 

 

Mattowi zajelo dobre pol godziny rozszyfrowanie, jak dziala prysznic (udalo sie w koncu, po tym, jak moj maz zostal caly zmoczony, calkiem przypadkiem).

 

Gdy sie nieco rozpakowalismy, poszlismy na kolacje. I O MOJ BOZE! Widok z tarasu jadalnego wynagrodzil wszystkie insekty w domku, wszystkie ugryzienia, wszystkie niewygody i wilgotnosc powietrza.

Widok byl po prostu PRZECUDOWNY!

Przed nami sciana zieleni, a na dole plynela sobie rzeka, wartka po deszczu, leniwa gdy nie padalo….

A nad drzewami unosily sie geste opary bialej mgly…..

Bylam totalnie zauroczona. Totalnie. Zreszta, zobaczcie sami.

 

 

 

 

 

 

 

CDN.

Malajska restauracja

Jak opisalabym malajskie jedzenie? Nie wiem. Moze jako mieszanke chinszczyzny, kuchni hinduskiej i tajskiej?
Na pewno Malajowie lubia swoje curry. I wsadzaja tam rozne kawalki miesa, nawet te najgorsze (najtlusciejsze, najbardziej kosciste, nic sie nie marnuje. Pewnie dlatego, iz sa to ludzie biedni). Ryz jest rowniez popularny.

[more]

Pewnego dnia wybralismy sie do malajskiej restauracji. Matt byl ubrany w szorty, a ze szortow nie toleruja, to kazali mu przywdziac 'spodniczke', zrobiona z batiku.

W restauracji byl bufet, gdzie mozna bylo sprobowac lokalnych specjalow.

Jak juz napisalam, przewazaly curry, wiekszosc dan byla niesamowicie ostra.

Popularne wsrod Malajow  sa rowniez ryby, roznorakie rybne sosy i polewy.

Dania sa przewaznie tlustawe.

Popularnym daniem jest  nasi lemak with condiments – czyli ryz, gotowany w mleku kokosowym, z roznymi dodatkami, takimi jak suszone rybki, jajko, kukurydza…

Jednym z deserow, ktore sprobowalam, byl ABC. ABC skladalo sie z lodow, lodu (takiego z zamrazalnika), syropu rozanego, brazowego cukru, fasoli i kukurydzi. I chociaz brzmi dziwacznie, smakowalo, o dziwo, calkiem fajnie!

 

 

Z dan, ktore najbardziej zapadly mi w pamiec:

– sfermentowana tapioka (smakowala nieco slodkawo, nieco kwasnie; troche jak kiszone ogorki, tyle ze bez ogorkow?);

– sago w kokosie; 

– durian. Durian to smierdzacy owoc. Albo sie go kocha, albo nienawidzi. Smierdzi tak mocno, ze w supermarkecie na odleglosc wiadomo, gdzie szukac duriana. Smierdzi tak mocno, ze w wiekszosci hoteli durian jest wrecz ZAKAZANY. Jednakze w Malezji jest to bardzo popularny owoc, sprzedawany wszedzie, nawet na ulicy. Durian na wierzchu jest zielony i ma kolce, w srodku jest mieciutki i bialy. Smak ma nieco slodkawy, i taki kremowy.

Dygresja: Przeczytalismy w przewodniku, ze najlepsze danie z duriana to nalesniki w hotelu Madarin Oriental. Jednego dnia wybralismy sie do hotelu aby sprobowac tych nalesnikow. Niestety, restauracje otwierali dopiero o 19 (a byla godzina 16). Na szczescie pan w recepcji byl tak mily, iz zamowil nam te nalesniki jako 'room service' (obsluga gosci w pokoju). Przyniesiono nam trzy nalesniczki, za 15 ringitts. Kelner powiedzial: te nalesniki sie je, zamawia sie nastepna porcje, i nastepna, i nastepna, dopoki sie nie znudzi. Takie dobre one sa, te nalesniki. 

Zacheceni nieziemsko, ucieszylismy sie i z zapalem zabralismy sie do palaszowania nalesnikow z durianem. O zesz! Nie dosc, ze toto smierdzialo, to i smak byl niezbyt fajny. Musielismy jednak zjesc wszystkie te smierdzace nalesniki, bo tyle trudu zadala sobie obsluga hotelu, ze byloby nieladnie zostawic chociaz odrobine tych slynnych nalesnikow.

Pozniej durian odbijal  mi sie przez caly dzien. A za kazdym razem chcialo mi sie wymiotowac.

Ja zdecydowanie naleze do grupy tych ludzi, ktorzy duriana nienawidza 🙂 

Wracajac do restauracji. Odbylo sie w niej rowniez  przedstawienie. Mozna bylo zobaczyc zajawke ze slubu malajskiego, gdzie goscie ida i blogoslawia pare mloda (pani mlodej daje sie odrobine ryzu na dlon, panu mlodemu sciska sie dlon); mozna bylo obejrzec malajskie i chinskie tance, mozna bylo obejrzec piekne, tradycyjne stroje. A na samym koncu mozna bylo zrobic sobie zdjecie z aktorami, i mozna bylo sobie z nimi potanczyc na scenie.

 

 

 

 

 

Zuzia tanczy na scenie

 

 

Akwarium

Zwiedzilismy tez akwarium, ktore znajduje sie w KLCC (Kuala Lumpur City Center) – jednym z najpopularniejszych centrow handlowych. KLCC znajduje sie tuz przy Petronas Towers (slynnych wiezach).

[more]

Mozna bylo podotykac….

Poogladac….

 

Albo znalezc sie w samym centrum – jechalismy na takim tasmociagu, w samym srodku szklanego tunelu, wypelnionego morska woda.

A w wodzie plywaly sobie morskie zyjatka, ryby, rekiny

Niesamowite wrazenie. 

Sunway Lagoon czyli park wodny

Jeden z dni w Kuala Lumpur poswiecilismy na wizyte w jednym z najslynniejszych parkow wodnych w Malezji, Sunway Lagoon.
Park jest olbrzymi, mnostwo w nim atrakcji, nie tylko wodnych, bo rowniez mozna przejechac sie ciuchcia, zobaczyc, jak papugi sie caluja, czy tez poglaskac weza.
Niestety, pod koniec dnia zlapala nas ulewa, i musielismy sie zmywac wczesniej niz planowalismy.
I tak bylo super.
Oficjalna strona: http://www.sunway.com.my/lagoon/
Zdjecia: kliknij link ponizej.

[more]

Widok na Sunway Lagoon.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Widok na niektore atrakcje w parku

   Calujace sie papuzki

 

 

Kameleony. Podobno zjadaja trzy  kilogramy zieleniny na dzien. Mniam mniam 🙂

 

 

 

 

 
 

 

 

Aaaaaaa! Troche bym sie zdrzemnal…..

Ten waz (albinos) akurat nie jest grozny. Ale w Malezji mnostwo jest jadowitych wezy. Sa doslownie wszedzie. Potrafia wrecz z ubikacji wyjsc sobie do lazienki. My mielismy szczescie, zadnego nie spotkalismy.

Ale pewnie dlatego domy malajskie nie stoja na ziemi, a sa budowane w taki sposob, ze stoja na palach. Zdjecie bedzie w innym wpisie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
Podczas calej naszej podrozy wszyscy sie zachwycali Ola. Pewnie dlatego, ze ona taka blodyneczka… mniej wiecej 90 procent ludzi usmiechalo sie do niej, mnostwo osob dotykalo ja, a niemalo robilo jej zdjecia (pytajac wczesniej o zgode). Te kobiety tez chcialy zdjecie z Ola. Skorzystalam z okazji, i zrobilam im jedno rowniez na swoj uzytek. 

 

 Malezja to glownie kraj muzulmanski, chociaz nie tak radykalny jak Katar (wystepuja rowniez inne religie, masa Chinczykow i Hindusow znalazla swoje miejsce w Malezji). Mezczyzni ubieraja sie podobnie do nas, kobiety nosza chustki na glowach, ale sa one kolorowe (nie czarne, jak w Katarze), a reszta ubrania jest 'cywilna' – nie widzi sie abbaya. No i sa bardziej otwarci – wieprzowina jest dostepna (zwlaszcza w chinskich restauracjach).

Swiatynie hinduskie

Oprocz Chinczykow, jest tutaj rowniez spora grupa Hindusow. Maja oni swoja Little India, a w niej swoje sklepy, i swiatynie. Ulice w Little India widzieliscie dwa wpisy wczesniej. Dzis czas na swiatynie.
Zobaczcie.

[more]

Kopula swiatyni (wewnatrz. Te na zewnatrz sa o wiele wieksze).

 

Wience z kwiatow i limonek, sprzedawane przed swiatynia. Sluza do dekorowania bozkow.

 

 

Mezczyzni – jeden idzie zlozyc wieniec bozkom, drugi idzie sie modlic.

Przed wejsciem do swiatyni kazdy musi zdjac obuwie.

Przed modlitwa Hindusi myli sie.

 

Swiatynia wewnatrz.

 

Rzad bozkow.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bogini.

Chinskie swiatynie

Malezja pelna jest chinskich swiatyn. Poniewaz jest tutaj sporo Chinczykow. A Chinatown w KL tetni zyciem.
Jest kolorowo, chociaz przewaza zloto i czerwien. Bogowie dostaja dary, ludzie pala kadzidla, a smoki szczerza zeby.
Zreszta, zobaczcie sami.

[more]

  Czerwone latarnie w Chinatown

 

 

 

Dary zlozone zwierzeciu – jajka i mieso.

 

 

 

Palenie kadzidel

 

 

 

 

 

 

 

Kadzidla wiszace z sufitu.

Kuala Lumpur

Nasza podroz po Malezji rozpoczelismy od Kuala Lumpur. Zaczelo sie, jak to zwykle u nas, ciekawie.
Calkiem nieswiadomie, wyladowalismy w KL akurat wtedy, gdy odbywaly sie tutaj wyscigi samochodowe Formuly 1.
W zwiazku z tym rezerwacja naszego hotelu zostala odwolana!!!! I co terarz?????????

Okazalo sie, ze agent nie dogadal sie co do ceny z hotelem, wiec rezerwacje odwolal. Ale nas o tym nie poinformowal.

Hotel powiedzial nam, iz mozemy dostac pokoj, ale bedzie nas kosztowal dwa razy tyle.

Wyjscia nie mielismy, gdyz wiekszosc hoteli, w zwiazku z wyscigami, i tak byla zajeta.

Pogoda w KL: goraco, i wilgotno. Tak mnie wszyscy ostrzegali. I mieli racje. Tyle, ze przyjezdzajac z Kataru takie goraco to nie bylo zadne goraco, temperatura, jak dla mnie, idealna (tak pomiedzy 25 a 30). Wilgotno bylo, ale nie az tak zle. Najfajniejsze byly deszcze. Jak zaczelo padac, to ulewa na calego. Ale krotkotrwala. Po pol godzinie zazwyczaj uspakajalo sie, i w ciagu kilku minut znow bylo slonce.

 

 

 

 

Widok z wiezy Petronas.

 

KL jako takie turystom do zaoferowania ma niewiele. Wieze Petronas (na zdjeciu obok i ponizej), ktore niegdys byly najwyzszym budynkiem na swiecie (teraz juz chyba nie sa), KL Tower, czyli wieza, ktora sie obraca, Chinatown, Little India…I sklepy, oczywiscie. Przy wiezach jest centrum handlowe, a w nim mnostwo sklepow, tych najdrozszych: Dior, Prada, Ferragamo…

 

 

Pierwszego dnia wybralismy sie zobaczyc slynne wieze Petronas. Za rada kolezanki wyslalam o 8 rano Matt'a, aby odebral bilet. Wstep jest za darmo, ale wydaja ograniczona ilosc biletow, zatem trzeba sie pospieszyc. Wyznaczaja godzine, o ktorej nalezy przyjsc na zwiedzanie. My poszlismy na 10:45.

 

 

Winda jest niezwykle szybka (ma cala mase guzikow, zobacz zdjecie, w koncu jest tam 80 pare pieter).

 

Widok z wiezy jest swietny, chociaz nie wolno wjezdzac na sama gore, a jedynie na wysokosc mostu laczacego dwie wieze.

A na dole jest kilka ciekawych eksperymentow do wykonania. Mozna sie np. przekonac ile razy wieza jest wyzsza od nas.

 

Guziczki w windzie. Osiemdziesiat pare.

P.s. prosze o cierpliwosc, bo opanowanie liczby zdjec, ktore posiadam, oraz uporzadkowanie tego wszystkiego, co widzielismy i przezylismy jest niezwykle czasochlonne, a z czasem u mnie krucho..

ale sie postaram.

 

 


 

Zuzia eksprymentuje. O ile wieza jest wyzsza ode mnie?