Wracajac do Cape Town z Simon’s Town zaliczylam tzw. Chapman’s Peak (Szczyt Czapmana), ktory wbrew pozorom wcale nie jest zadna gora, tylko bardzo widowiskowa, kreta droga, ktora wiedzie wzdluz klifu. I ponownie, widoki przecudowne!
Wjezdzajac do Cape Town zauwazylam olbrzymi dym, okazalo sie, ze sa wielkie pozary na Table Mountain – jednej z wiekszych atrakcji w Cape Town. Do konca mojego pobytu w miescie Table Mountain nie zostala otworzona dla turystow, wiec nie udalo sie zaliczyc.
Myslalam, aby sobie ponurkowac w tej czesci miasta, ale niestety, cala afera z wirusem zaczela sie wtedy wlasnie rozwijac… zaplacilam za nurkowanie, ale nastepnego dnia prezydent Afryki Poludniowej oglosil stan szczegolny, zakazali alkoholu sprzedawac po 18, oglosili izolacje spoleczna, i zaczeli zamykac – wprawdzie powolutku jeszcze – granice i loty. W zwiazku z tym musialam nurkowanie odwolac – musialam byc gotowa na lot do Londynu w kazdym momencie, a po nurkowaniu trzeba odczekac okreslona ilosc czasu zanim mozna wzbic sie w powietrze.
Zatem nurkowanie sie nie odbylo. Table Mountain sie nie odbyla. Robben Island, kolejna wielka atrakcja zwiazana z Nelsonem Mandela, tez zostala zamknieta dla turystow, i sie nie odbyla.
Udalo mi sie wybrac na wycieczke po miesce autobusem turystycznym, oraz tak generalnie polazic po miescie, odwiedzic port, rynek z rekodzielem lokalnym…
Bardzo rowniez polecam popoludniowa herbatke w hotelu Mt. Nelson. Wykwintne kanapeczki, z lampka szampana.
Nastepnym punktem programu byla podroz do winnic, i zwiedzanie winnic na koniach. W drodze na konie zepsul sie samochod. Dwie godziny czekana zanim dostarczyli sprawny samochod…. balam sie, ze nie zdaze na te konie, a przeciez ja kocham konie…
Udalo sie dojechac na czas, i musze przyznac, wycieczka na koniu po winnicach byla super! Daja do sprobowania 5 win, ktore mozna sobie samemu wybrac, pozniej mozna kupic wino prosto z winnicy, jesli jakies nam do smaku przypadlo… a wina maja swietne, i takie tanie…. Jadac na koniu zrywalam sobie winogrona, i jadlam, jakie slodkie, jakie soczyste… pani przewodniczka nadziwic sie nie mogla, powiedziala, ze nigdy w zyciu czegos takiego nie widziala, zeby ktos jadl te winogrona 😀
To juz byl koniec tygodnia, chyba 18 marca… i niestety, presja, czy beda loty, czy nie, poniewaz to byl moment, kiedy linie lotnicze zaczely odwolywac loty, panstwa zamykac granice… wiec stres byl, czy uda mi sie doleciec z Cape Town do Johanesburg, z ktorego mialam leciec do Londynu… w niepewnosci czekalam na lotnisku, udalo sie!
Niestety, w Johanesburgu nie mialam tyle szczescia, lot, ktorym mialam wracac do domu zostal odwolany… na szczescie udalo mi sie zalapac na pozny noc nastepnego dnia…
Wrocilam do domu, i to bylo tyle, nastepnego dnia rozpoczela sie kwarantanna w Anglii…
Bardzo przepraszam, ze tak ogolnikowo opisalam to wyjatkowe miejsce, ale od czasu wycieczki do Cape Town tyle sie wydarzylo, ze Cape Town wydaje sie jak bardzo, bardzo odlegle wspomnienie…
Oh, a tak na zakonczenie, bardzo mi bylo milo, gdy zobaczylam, iz na lotnisku w Cape Town (oczywiscie ze zaplanowanym przez jakiegos znanego architekta) kafelki na scianach sa dokladnie takie same, jakie wlasnie wybralam do swojej nowej kuchni (tylko ze u mnie beda na podlodze)! Yay!! 😀