Spryskiwacze

Czasami takie dziwne rzeczy sie zdarzaja….

Jade sobie samochodem, wracam z pracy do domu, i tak sobie mysle:

– Nigdy, ale to nigdy w zyciu (a samochodem jezdze juz od  mniej wiecej 25 lat) nie musialam dolewac plynu do spryskiwaczy, ktore myja przednia szybe samochodu (wiecie, o co mi chodzi?). No nigdy. Jakby to byl magiczny pojemnik, ktory sie sam uzupelnia!

Jak tylko to sobie pomyslalam, doslownie, ale to doslownie 2 minuty pozniej moj samochod mi sygnalizuje, ze musze ……

uzupelnic plyn w spryskiwaczu!!!

No zesz kurcze, czyta moje mysli, czy jak?

Wyjscia nie mialam, musialam sie zebrac.

Pojechalam do Hallfords (taki sklep, ktory sprzedaje rozne rzeczy do samochodow i rowerow i tak dalej), zakupilam plyn, a ze z plynem dostarczaja darmowa ‘instalacje’, czyli obiecali mi, ze ten plyn wleja, mysle sobie, skorzystam.

Czekam na specjaliste, i czekam, ale dlugo nie przychodzi, wiec zaczelam ogladac wideo na youtube, i tak sobie mysle:

– Cale zycie sama sobie radzilam, wiec nie dam rady wlac plynu do wycieraczek? oczywiscie, ze dam.

Wyszlam ze sklepu, otworzylam maske, zaczelam sobie ogladac, i wiecie, co? Dalam rade! Plyn wlalam. Zajelo mi to 3 minuty (w sklepie czekalam 20 minut).

Ale mimo wszystko mysle sobie, co za cholerne zycie, od zawsze sobie sama musze radzic ze wszystkim, i nic sie nie zmienia, i jest ok, moge sobie poradzic, i nikogo nie potrzebuje, ale czyz nie byloby milo, gdyby mi ktos inny wlal ten cholerny plyn do wycieraczek? Tak po prostu.

Oxford

Jakis czas temu, zabralam dziecko do Cambridge, ona miala spotkanie na uniwersytecie, a ja sobie miasto zwiedzalam, co tez szybko opisalam tutaj.

Dzisiaj dziecko mi kazalo sie do Oxford zawiezc, poniewaz zaprosili ja na rozmowe kwalifikacyjna do Oxford Brookes.

Pojechalysmy samochodem, i aby unknac korkow i parkowania w centrum, skorzystalysmy z tzw. Park and ride – jest to dosyc popularne w Anglii, polega to na tym, ze parkuje sie samochod na obrzezach miasta na specjalnych parkingach, z ktorych odchodza autobusy do roznych czesci centralnych danego miasta. Zazwyczaj parkingi te sa darmowe, placi sie tylko za bilet autobusowy. W Oxford parking kosztuje £2 za dzien, autobus kolejne £2.80 (bilet powrotny). Ale za to jest fajna poczekalnia, w ktorej jest kawiarenka, a pan, ktory robi kawe jest prawdziwym pasjonata. I rzeczywiscie, kawa, ktora sobie tam kupilam, byla przepyszna!

Pojechalysmy autobusem, Zuzia wysiadla przy uniwersytecie, ja pojechalam centrum misasta zwiedzac.

Musze przyznac, ze Oxford mnie nie zauroczyl, o wiele bardziej podobal mi sie Cambridge. Oxford byl bardzo zatloczony, korki, samochodow pelno, czulam sie jak w centrum Londynu.

Za to zakupy w Oxford sa swietne, dwa wielkie centra handlowe, masa innych sklepow, rynek z warzywami, miesem, ciuchami, pamiatkami i tak dalej….

Ledwo zdazylam sie pokrecic troche, a Zuza juz mi pisze, ze za pol godziny konczy… duzo nie zobaczylam, musialam wracac. Ale dziecko sie cieszylo, ze rozmowa jej swietnie poszla, i ze najprawdopodobniej sie dostanie 🙂

Moja praca.

Moja praca zawsze malo placi. Przewaznie jest nudna. Ale czasami daje mi wiele satysfakcji i takiego wewnetrznego ciepla.

Poniewaz jest to mala organizacja, jestem odpowiedzialna za kilka roznych projektow i spraw. Jedna z nich jest ogranizowanie pracy wolontariuszy. Calej trojki, bo tyle w tym momencie mamy 😀

Dwoje z nich przyszlo do naszego biura kilka tygodni temu. Anna jest niepelnosprawna, ma stwardnienie rozsiane, i jezdzi na wozku inwalidzkim, ma ograniczone ruchy w dloniach… Mowi bardzo niewyraznie, i chociaz moj angielski jest swietny, mam spore problemy ze zrozumieniem jej. Przyjechala z Gregiem, ktory jest jej mezem, i rownoczenie jej opiekunem. Anna polega na Gregu calkowicie, on ja myje, przenosi z wozka na lozko, wozi na terapie, gotuje, robi wszystko.

Przyjechali do biura, i probuje do Grega zagadac, co chcialbys robic w naszym biurze, co cie interesuje. A on mnie ignoruje, patrzy sie w druga strone, i wydaje sie bardzo niemily.

Swietnie, mysle sobie, jak ja ich bede znosic co tydzien, jak mam z nimi pracowac, jej nie rozumiem, on mnie ignoruje… Swietnie.

Ale po godzinie, Gary nagle podszedl do mnie i cos zagadal… od slowa do slowa, Gary sie rozgadal jak katarynka. Pozniej mnie zaczal przepraszac, za swoje zachowanie. Nie ma sprawy, mowie. Jest ok.

Jak juz poszli, dowiedzialam sie, ze Gary ma problemy, byc moze jest niesmialy, byc moze brak mu pewnosci siebie, ale poczatkowo zawsze jest nieco dziwny wsrod nowych ludzi…

Jak juz napisalam, opiejuje sie swoja zona. Chociaz sami wiele nie maja, zawsze chcieli cos z siebie dac, dlatego tez od wielu lat sa wolontariuszami. Gary okazal sie czlowiekiem bardzo opiekunczym, i chyba mnie bardzo lubi – gdy bylam przeziebiona, polecial do sklepu, aby mi kupic tabletki na gardlo, a po kilku dniach zadzwonil, aby zapytac, czy kaszel mi przeszedl. Jak sie dowiedzial, ze mam rybke, to obiecal, ze mi przyniesie roslinke do akwarium, bo w sklepach tutaj nie mozna kupic (nie wiem, dlaczego…?), ale on uprawia swoje roslinki, i mi przyniesie. I jeszcze ksiazke mi da na temat rybek, bo mu powiedzialam, ze nie mam pojecia, jak sie nimi opiekowac. Gdy jest w biurze, Gary mi oferuje niezliczone kubki herbaty, i pamieta, jaka herbate lubie – bez mleka, i mocna.

Gary okazal sie wspanialym czlowiekiem, ktorego nigdy bym nie spotkala, gdyby nie zglosil sie przez wolontariat. Moja praca nie jest kariera, jest to praca, i na pewno nie jest to nic ambitnego. Ale czasami przynosi mi wielka satysfakcje, i pozwala mi zobaczyc dobro na tym swiecie.