Wieczorem dojechalysmy do ostatniego punktu podrozy – Cabo San Lucas.
Cabo San Lucas to miejsce, gdzie Morze Kortezyjskie spotyka sie z Oceanem.
San Lucas zdecydowanie jest najwiekszym miasteczkiem, ktore odwiedzilysmy w Baja California. Wielkie miasto, wielkie korki. Kraze dookola, probujac znalezc hotel. W koncu zobaczylam dwoch policjantow. Zatrzymalalm sie, zeby zapytac o droge. To tam, tamta ulica – mowi, pokazujac ulice za nami. Najlatwiej bedzie, jak po prostu cofniesz – radzi.
No tak. Stalismy na trzypasmowej, jednokierunkowej ulicy, pelnej samochodow. Postanowilam, ze chyba jednak raczej nie bede cofala, i postaram sie jakos odnalezc uliczke manewrujac wsrod ruchu jednokierunkowego.
Cabo San Lucas to miasto, do ktorego mlodzi (i starsi) Amerykanie przylatuja na imprezy. Pelno jest tutaj barow, dyskotek, a apteki reklamuja viagre i paracetamol.
Nasz hotel odzwierciedla ducha Cabo San Lucas – kolana mi zmiekly, jak weszlam do hotelu – pelno w nim bylo mlodego, umiesnionego miesa! Mniam. Jeden taki dwudziestoparoletni brodacz, totalnie pijany i/lub nacpany, tuz przy wejsciu obejmuje serdecznie Zuzie wykrzykujac:
– Witamy w Cabo San Lucas!!
Nasz pokoj znajduje sie przy samym basenie. A na basenie, co noc, odbywaja sie dzikie imprezy. Moze sie przylaczymy, skoro i tak spac dzisiaj nie bedziemy?
W Cabo San Lucas spedzilysmy cztery dni, odwiedzajac w tym czasie miasteczko San Jose Del Cabo (obydwa te miasta nazywane sa zbiorowo Los Cabos. Pomiedzy nimi, wzdluz wybrzeza, znajduja sie luksusowe osrodki wypoczynkowe, a przestrzen ta nazywa sie Corridor – Korytarz).
Jeden dzien przeznaczony byl na wycieczke do parku narodowego Cabo Pulmo, gdzie plywalysmy kajakiem, nurkowalysmy z fokami, i podziwialysmy przecudowne widoki.
No jak tu nie byc dobrym czlowiekiem, jesli mozna wsrod takich widokow kajakiem plynac, podziwiac przyrode, i po prostu o niczym nie myslec?
Tutaj wlasnie, w Cabo San Lucas, Zuzia obchodzila swoje 13 urodziny. Na obiad zjadlam kurczaka w sosie Mole – ze zdecydowanym smakiem czekolady! Dzieciom smakowalo, mi nieco mniej.
Cabo San Lucas bylo moim najmniej ulubionym miejscem – zatloczone pijanym tlumem amerykanskim, wszedzie ceny podawane sa w dolarach, nie w peso, a jak chcialam placic w peso, to kazdy patrzyl na mnie z wielkim zdziwieniem – co, gringo placi peso?
Ale bardzo bylo przykro opuszczac Meksyk. Chyba sie troche zakochalam, i po powrocie zaczelam sprawdzac, jak mozna byloby sie tam przeprowadzic. Zostalo mi troche peso. Moze nie bede sprzedawala? Moze kiedys jeszcze uda mi sie wrocic?